Trwa ładowanie..

XXV Warszawskie Spotkania Teatralne
21 listopada 1996  –  5 grudnia 1996

Do dwudziestu pięciu razy?

Dziewięć przedstawień. Sześć spektakli z dużych, repertuarowych, instytucjonalnych
teatrów. Trzy zawodowe prezentacje ze scen, które z braku
lepszego określenia nazywa się teatrami nieinstytucjonalnymi. To jest
prawie wszystko, co naszym zdaniem powinno otrzymać zaproszenie
na Warszawskie Spotkania Teatralne. Miał być jeszcze Kaprys Henryka
Tomaszewskiego według Gerharta Hauptmanna z Wrocławskiego Teatru
Pantomimy. Zespół miał niestety podpisany kontrakt zagraniczny.
Szkoda. Henryk Tomaszewski świetnie mieściłby się także w tegorocznym
repertuarze.
Nie potrafimy nazwać jednym zdaniem tego, co dzieje się w polskim
życiu teatralnym w końcu 1996 roku. Ani słowo kryzys, ani słowo rozkwit,
ani nawet słowo przemiana nie oddają prawdy o sytuacji artystycznej scen
polskich. Wiele dzieje się i dobrego, i złego, oczywistego i niezrozumiałego,
pocieszającego i przygnębiającego. Chcieliśmy zebrać przedstawienia, które
25. WST | 1996 379
coś znaczą w naszym życiu teatralnym, niezależnie od tego, czy bliższe są
akademickiej doskonałości, czy znajdują się na kruchej ścieżce niepewnych
poszukiwań twórczych. Żaden z tych kierunków ani nie gwarantuje sukcesu,
ani nie jest ślepą uliczką, z której nie ma już żadnego wyjścia. Żywy
teatr istnieje tam, gdzie kilku ciekawych artystów znajduje nić porozumienia
ze s w o j ą publicznością. Kiedy z trudem przychodzi określenie kanonów
doskonałości czy piękna, należy szanować to, co jest zaprzeczeniem partactwa:
uczciwość i szczerość.
Nie byliśmy w pełni jednomyślni przy wyborze niektórych przedstawień.
Ale te osobne gusty nie przeszkodziły nam zgodzić się, że wybieramy przedstawienia
najlepsze, albo przynajmniej przedstawienia, w których teatr nie
wdzięczy się w sposób próżny do swojej widowni.
Od czasu pierwszych Warszawskich Spotkań Teatralnych prawie
wszystko zmieniło się i w teatrze polskim, i wokół tego teatru. Repertuar,
zespoły, artyści, sposób porozumiewania się z widownią, finansowanie
sztuki, obyczaje publiczności i jej oczekiwania. Najmniej może zmieniła się
formuła Warszawskich Spotkań Teatralnych. Jak kiedyś, zapraszamy do stolicy
najciekawsze przedstawienia pozawarszawskich teatrów dramatycznych,
na niekonkursowe, choć przecież oparte na naturalnym współzawodnictwie
spotkania z publicznością warszawską. I jak kiedyś – ukrywa się w kulisach
ten sam co od początku szary eminent, Mieczysław Marszycki.
Byliśmy jego doradcami artystycznymi. To nie jest znowu taka wielka
sztuka. Znacznie trudniejsze jest wykonanie zadań organizacyjnych: zebranie
pieniędzy, pogodzenie sprzecznych niekiedy interesów rozmaitych instytucji,
dopasowanie terminów, ulokowanie w miarę właściwe odpowiednich
zespołów na odpowiednich scenach. Zechciejcie Państwo pamiętać, że jest
to także talent, może nawet geniusz.
Przedstawień na Warszawskie Spotkania Teatralne pewnie nie zabraknie.
Czy starczy umiejętności organizacyjnych, ludzi dobrej woli i środków –
nie na pyszne rauty, bale filantropijne i noce karnawałowe, ale na sztukę,
potrzebną swojej widowni? Czy też wszystko to będzie tylko do dwudziestu
pięciu razy?

Jerzy Koenig