Trwa ładowanie..

XXVI Warszawskie Spotkania Teatralne
14 marca 1998  –  27 marca 1998

Warto spierać się o dobry teatr

Powód, dla którego Warszawskie Spotkania Teatralne odbywają się akurat
w marcu, należy do sfery nazwanej kiedyś przez Tuwima m i s t y k ą
f i n a n s ó w. Taka to już specyfika budżetowego pieniądza, że na jesieni
i pod koniec roku mocno brakuje go w sejfach, zaś w styczniu czcigodni
donatorzy: minister, wojewoda i prezydent miasta wciąż jeszcze nie wiedzą,
na jakiej kasie siedzą. Dopiero w miarę, gdy ich mieszki stają się policzalne,
Mieczysław Marszycki może ruszyć w swe podchody, których jest mistrzem.
Prosić, grozić, perswadować i sprawiać, że trzeszczący w szwach budżet
Spotkań zostaje w końcu dopięty, a Warszawa ma swoje teatralne święto.
Gdyby nie wszechwładne zwyczaje fiskalne, lecz przekonanie o randze
i n i e z b ę d n o ś c i imprezy kierowało dobrodziejami Spotkań, mogłyby
one wreszcie powrócić na swe tradycyjne i najsensowniejsze miejsce w warszawskim
kalendarzu: na przełom listopada i grudnia. I mogłyby się stać
tym, czym być winny: naturalnym, leciutko tylko opóźnionym zwieńczeniem
minionego sezonu teatralnego. Dobrą okazją do podsumowań i ocen.
Przedgwiazdkowym bilansem.
W marcu roku następnego, gdy nowy sezon już minął półmetek,
sumowanie tego zapomnianego już po trosze sezonu poprzedniego toczy
się z pewnością poniewczasie. Nigdy wszakże nie jest za późno na radość.
A sezon 1996/1997 sporo radości nam, obserwatorom życia teatralnego,
selekcjonerom Warszawskich Spotkań przyniósł. Radości płynącej choćby
stąd, że lista poważnych kandydatów do przyjazdu na Spotkania była
z miejsca solidna i obfita. Że jak za najlepszych lat było czym się w teatrze
emocjonować i o co się spierać. l że wolno mieć nadzieję, że temperatura
tych spektakli i sporów o nie utrzyma się podczas marcowych prezentacji.
Bo czyż nie warto będzie pospierać się o to:
• czy akademicki, solenny Faust, pierwsza od lat próba rzetelnego zmierzenia
się z Goethańskim gigantem, jest w stanie poruszać nasze emocje, czy
to właściwa droga do przywrócenia bądź wręcz wprowadzenia tego dramatu
w krwiobieg polskiego teatru (byle spór nie toczył się na poziomie
owego aktorzyny-pieniacza ze Starego Teatru, który skarżył sią prasie,
że Jerzy Jarocki jest strasznie słabo przygotowany do reżyserii);
• czy z sezonowego dorobku Krystiana Lupy powinniśmy w Warszawie
oglądać Rodzeństwo ze Starego Teatru, czy może Damę z jednorożcem
z Teatru Polskiego we Wrocławiu – w każdym dziele krakowskiego
reżysera znać dziś przecież rękę mistrza;
• czy krakowski Obywatel Pekoś, wyreżyserowany przez Mikołaja
Grabowskiego, jest rzeczywiście – jak twierdzi spora grupa krytyków –
najlepszym przedstawieniem minionego sezonu, czy to tylko projekcja
ich marzenia (najzupełniej zresztą zrozumiałego i słusznego) by teatr nie
uciekał od tematyki współczesnej, od barowania się z niepiękną i niepachnącą
rzeczywistością;
• czy Anna Augustynowicz wraz ze swym Teatrem Współczesnym ze
Szczecina, jedyna debiutantka na Spotkaniach, nie będzie się czuć osamotniona
wśród stałych bywalców i czy w stosunku do widocznej zmiany
warty w polskim teatrze nie okazaliśmy się – my, selekcjonerzy – nazbyt
ostrożni;
• czy spotkanie znanej, wyrazistej i ściśle skodyfikowanej już poetyki
Wierszalina ze światem fantazji ontologicznej Olgi Tokarczuk rzeczywiście
zaowocowało odświeżeniem środków wyrazu, czy też niebezpieczeństwo
rutynizacji coraz mocniej stuka do drzwi teatru Piotra Tomaszuka
w Supraślu;• czy pośród dźwigów, zapadni, komputerów i innych błyskotek technicznych
Narodowej Sceny Jerzy Grzegorzewski będzie jeszcze mógł tworzyć
tak subtelne, gorzkie, świetliste, dowcipne i liryczne obrazy sceniczne,
jak ten hołd Ionesce wpisany we wrocławski spektakl Król umiera, czyli
Ceremonie?
Żadne z tych pytań nie podważa ani rangi prezentowanego przedstawienia,
ani jego miejsca w repertuarze Warszawskich Spotkań Teatralnych.
Świadczy za to dowodnie o tym, że o współczesnym polskim teatrze można
znów rozmawiać b e z t a r y f y u l g o w e j. Żarliwie i szczerze. Zaś na
półmetku nowego sezonu widać już wyraźnie, że i podczas następnych warszawskich
Spotkań okazji do podobnych, pozytywnych kłótni nie zabraknie.
Życzę więc widzom marcowych Spotkań tylu teatralnych radości, przeżyć
i okazji do mądrych sporów, by natychmiast po ostatniej kurtynie odczuli
w sercu lekką tęsknotę i już czekali na Spotkania następne. Może finansowe
bogi zezwolą, że będą one w grudniu?

Jacek Sieradzki