Trwa ładowanie..

XXX/XXXI Warszawskie Spotkania Teatralne
1 kwietnia 2011  –  15 kwietnia 2011

Warszawskie Spotkania Teatralne a.d. 2011 mają dziwną numerację [30]/31. Co ona oznacza? By to zrozumieć, trzeba wrócić do wydarzeń sprzed roku, do tragicznego poranka 10 kwietnia, kiedy przez wszystkie polskie domy, jak błyskawica, przedarła się informacja o katastrofie samolotu, którym leciał prezydent RP oraz kilkadziesiąt innych najważniejszych osób w państwie.
Następnego dnia wieczorem miały ruszyć jubileuszowe 30. Warszawskie Spotkania Teatralne. Gdy tylko zrozumiałem skalę tragedii, wiedziałem, co zrobię, jeszcze zanim władze podpisały odpowiednie zarządzenia o żałobie państwowej. Chwyciłem za telefon, połączyłem się z ministerstwem kultury oraz urzędem miasta i przekazałem decyzję, że w tym roku festiwalu nie będzie.
– Ale my nie możemy niczego panu narzucać – usłyszałem w odpowiedzi.
– Nikt mi niczego nie narzuca. To ja informuję państwa o mojej decyzji.
Skąd to przekonanie o konieczności odwołania największego festiwalu teatralnego w Polsce, który miał się zacząć nazajutrz i trwać przez najbliższe dwa tygodnie? Pierwszy zasadniczy argument przyniosła myśl, że przed nami 96 pogrzebów osób publicznych i państwowych. A takiego przedsięwzięcia nie da się zorganizować w ciągu kilku dni, po których nastąpi czas ukojenia. Jak się potem okazało, nie starczyło na to nawet dwóch tygodni. W pierwszej chwili nie wiedziałem też, że w niedzielę, w którą planowaliśmy inaugurację wst, przez ulice Warszawy, w asyście tłumów, przejedzie kondukt z trumną Prezydenta.
Gdy dzień później wwiercała mi się w głowę przerażająca cisza miasta towarzysząca temu wydarzeniu, poczułem ulgę, że w tej właśnie chwili zespół paryskiego Teatru Odeon nie przygotowuje się do festiwalowej prezentacji, zaplanowanej skądinąd w Teatrze Polskim, do którego wejście zablokowane było kwiatami i zniczami, składanymi ku czci aktora tej sceny Janusza Zakrzeńskiego, również ofiary smoleńskiej katastrofy.
Do argumentów emocjonalnych doszła cała masa kwestii organizacyjnych. Jak sprzedawać i promować spektakle, skoro cała sfera medialna zdominowana będzie przez treści żałobne? W regulaminie sprzedaży biletów na WST ustaliliśmy, że nie będziemy przyjmować zwrotów. Co robić jednak w sytuacji, gdy część widzów uzna, że czas żałoby nie służy uczestniczeniu w festiwalu? Zwracać pieniądze? Na jakiej podstawie? I czy wtedy bylibyśmy w stanie zamknąć budżet? Czy nie prowokowałoby to też konfliktów między zwolennikami zachowań tradycyjnych, a tymi, którzy optują za bardziej nowoczesnym podejściem? A może zagrać wyłącznie przedstawienia pełne powagi? Kto jednak miałby dokonać weryfikacji? Może wzorem festiwalu w Teheranie powołać komisję autorytetów moralnych i duchowych? Pojawił się też postulat, by odbyła się tylko druga część festiwalu, wykraczająca poza urzędowe daty żałoby narodowej. Ale przecież wst były świadomie zakomponowaną całością i automatyczne obcięcie połowy programu pozbawiłoby je pierwotnego przekazu. Poza tym dlaczego o kształcie festiwalu miałby decydować wyłącznie przypadek?
Te wszystkie dylematy mogła rozstrzygnąć tylko jednoznaczna decyzja. I ja ją podjąłem przy pełnej akceptacji zespołu, który przygotowywał festiwal i który tak naprawdę stracił najwięcej. A były to marzenia i satysfakcja z realizacji projektu, nad którym kilkudziesięciu zdolnych, pełnych energii młodych ludzi pracowało od wielu miesięcy.
Od początku wiedziałem też, że gest odwołania będzie miał wymiar symboliczny. Polski teatr w swojej historii zamilkł już dwukrotnie. Po raz pierwszy w czasie okupacji, gdy władze podziemnego zasp-u podjęły uchwałę o bojkocie teatrów jawnych. Nie była to łatwa decyzja, bo odbierała aktorom środki do życia. Wzbudziła wiele protestów, często odwołujących się do sytuacji okupowanej Francji, gdzie artyści teatru pracowali  normalnie. Mimo to zakaz został przyjęty jako zasada, a nieliczni niestosujący się
do niego koledzy zostali poddani środowiskowemu ostracyzmowi. Po raz wtóry polscy aktorzy zamilkli w stanie wojennym, gdy podjęli bojkot telewizji. Obie sytuacje dają wzór postawy obywatelskiej ludzi teatru, umiejących w chwilach historycznych zapanować nad własną próżnością i wczuć się w emocje społeczne. 10 kwietnia 2010 roku w Polsce znowu nastąpiła chwila historyczna.
I w końcu rzecz niebłaha: na moją decyzję miała wpływ normotwórcza funkcja Instytutu Teatralnego, którym kieruję i który jest organizatorem WST. Jeżeli zdecydowalibyśmy się na zagranie przedstawień festiwalowych, to jak miałbym odpowiedzieć pani z mojego osiedlowego sklepu na jej wściekłość, że z powodu żałoby nie mogła obejrzeć od dawna wyczekiwanego Upiora w operze w Teatrze Roma? Czy zdołałaby przyjąć argumentację,
że musical to rozrywka i nie przystoi, by zajmować się nią w czas żałoby, a Warszawskie Spotkania Teatralne to teatr dostojny i artystyczny?
Pytania to istotne, bo jak wynika z badań przeprowadzonych przez psychologów z University of Chicago po 11 września 2001 roku, żałoba ma charakter klasowy i przeżywana jest najdotkliwiej w środowiskach defaworyzowanych. Zachowania żałobne w dużo mniejszym stopniu angażują ludzi o stabilnej i wysokiej pozycji społecznej, czego wyrazem jest m.in. ton wielu autorów atakujących decyzję o odwołaniu wst. Ludzie należący do klas wyższych tak naprawdę nie widzą powodu, by ich styl życia był naruszany
przez wydarzenia nadzwyczajne. Jednak demony rodzą się gdzie indziej. Nie wśród dobrze sytuowanych młodych intelektualistów, lecz wśród osób odczuwających swoją pozycję w społeczeństwie jako mniej uprzywilejowaną. Wśród kobiet niewyemancypowanych z tradycyjnych ról, osób bezrobotnych, mało zarabiających, emerytów, mieszkańców osiedli z wielkiej płyty, słabo wykształconych. Badacze z Chicago w takich środowiskach zarejestrowali najdłuższą i najbardziej bolesną traumę po ataku terrorystycznym na WTC.
Jak widzimy z perspektywy roku, identyczne zjawisko zaszło w Polsce. Już w dniu katastrofy pod Pałacem Prezydenckim pojawiły się osoby, które zwykle na Krakowskie Przedmieście nie przychodzą i nie znajdują dla siebie miejsca w mediach głównego nurtu: młodzi mężczyźni z odległych osiedli w kurtkach z kapturami i flagami narodowymi, starsze panie z zaciętymi twarzami, matki z blond odrostami i wózkami dla dzieci z second handu. Czytelniczki kolorowych złotówkowych gazetek i tworzących nieustanne
poczucie zagrożenia wysokonakładowych tabloidów. Wierni fani telewizji śniadaniowych i słuchacze religijnych rozgłośni radiowych. I to oni stali się najbardziej ekspresyjnymi płaczkami. To był czas ich i ich liderów. Dziwiszów, Pospieszalskich i Rydzyków. Przy pomocy znanych sobie rekwizytów i rytuałów: zniczy, biało-czerwonych sztandarów, wycinanych z gazet portretów pary prezydenckiej, krzyży, kwiatów, aparatów fotograficznych, mesjanistycznych klisz, Wawelu, procesji, modlitw i pieśni kościelnych
zainscenizowali żałobne widowisko. Że w złym guście? Zgoda! Że banalne? Jak najbardziej! Że nieszczere? Prawdopodobnie! Że składające się z samych wyświechtanych figur? Oczywiście! W jednym wszak aspekcie niepodważalne: skutecznie realizujące cel żałoby, jakim jest przeżycie i zaakceptowanie straty.
Ludowemu, żałobnemu spektaklowi, który osaczył Polskę, w moim najgłębszym przekonaniu nie należało przeciwstawiać żadnych rytuałów klas wyższych, a takim niewątpliwie są prestiżowe Warszawskie Spotkania Teatralne. Nie należało konkurować o przestrzeń publiczną ani medialną. Sytuacja powinna była się przeżałobić w swoim własnym rytmie i stylu.
Decyzja o odwołaniu wywołała ogromną dyskusję. Pojawiło się wiele tekstów ją krytykujących, mojego stanowiska musiałem bronić w dyskusjach zarówno prywatnych, jak i publicznych. Zacięta polemika o prawo do grania budziła zdumienie, a momentami irytację i poczucie niestosowności. Można jednak spojrzeć na to inaczej. Odrzućmy głosy nie do końca poważne. Te o stratach materialnych ludzi teatru i o tym, że w spektaklach wst można było znaleźć wiele aluzji do sytuacji politycznej po katastrofie. Nieistotne są
też, w moim przekonaniu, próby użycia teatru do podtrzymania dyskursu alternatywnego, czy wręcz eskapistycznego. W momentach dziejowych, a takim był 10 kwietnia i dni następne, ucieczki po prostu nie było. Z wypowiedzi artystów niezadowolonych z odwołania wst pozostawmy te, w których dźwięczy tęsknota, by teatr miał swoje miejsce w zbiorowej, ogólnospołecznej emocji. To wydaje się tonem ciekawym i nowym. Ale
skoro tak, to – jako ludzie teatru – musimy bardzo poważnie zbilansować nasze siły i środki. Przez ostatnie sezony utwierdzamy się w przekonaniu, że uprawiana przez nas sztuka ma charakter niszowy. Szukamy repertuaru skrajnie intelektualnego, realizowanego w przestrzeniach eksperymentalnych, studyjnych. Ostentacyjnie lekceważymy duże sceny, bo nie umiemy znaleźć skutecznego sposobu na dotarcie przez wiele wieczorów do kilkusetosobowych widowni. Myślenie o teatrze jako sztuce masowej pozostawiamy twórcom operującym językiem rozrywki. Wydarzenia smoleńskie, które na wiele miesięcy zogniskowały uwagę milionów ludzi, budzą nostalgię za tym, by teatr
znowu umiał zarządzać zbiorowymi emocjami. Ta refleksja to rzeczywisty dorobek 30. Warszawskich Spotkań Teatralnych, które choć nie odbyły się, wzbudziły więcej intelektualnego fermentu niż niejedna z poprzednich, realnie zaistniałych edycji. Dlatego też uznaliśmy, że nie możemy ich pominąć w ostatecznym rozrachunku tej największej imprezy teatralnej w Polsce. Oto tajemnica [30]/31.

Maciej Nowak
dyrektor Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego

Przedstawienia